Mówiąc o Matce – trzeba mieć odwagę. Co mi tę odwagę daje? Przede wszystkim wdzięczność jaką mam dla Matki. Wdzięczność ta każe mi dziś choć tak moje uczucia uzewnętrznić: swoją odwagą mówienia o sprawach tak niewyrażalnych jak postać Matki.
Matka odwagę ceniła w ludziach. Sama była taka odważna. Całe jej życie, każda chwila była odważna. Świadoma realizacja tego zobowiązania, jakie podjęła, jako młoda dziewczyna – wtedy, w ciągu tych trzech dni, jakie spędziła, sama w swym pokoju po dowiedzeniu się wyroku: – że będzie niewidomą.
Jakże dobrze pamiętam zdaje mi się, że słyszę głos Matki – głos przepełniony wdzięcznością do lekarza, który jej ten wyraźnie sformułował.
“Inni lekarze – mówiła Matka nasi i zagraniczni, do których mnie wożono, łudzili nadziejami, że wzrok da się odzyskać. Ale on jeden tylko, dr Gepner rozumiał, jak ważną rzeczą było jasno powiedzieć: nie będzie Pani widziała. Jeszcze może jakieś trzy miesiące…”.
Pamiętam dobrze, że po usłyszeniu tego wyroku zamknęła się na trzy dni w swoim pokoju nikogo do siebie nie wpuszczając.
“A potem – opowiadała swoim jasnym, pogodnym głosem – otworzyłam drzwi i powiedziałam swojej “pannie służącej”: pakujemy się i jedziemy za granicę. Muszę się nauczyć jak trzeba się opiekować niewidomymi.
Tak jak dr Gepner był moim wielkim dobroczyńcą – powtarzała Matka – tak największym moim szczęściem jest to, że jestem niewidomą. Cóż by ze mnie było, gdyby nie to kalectwo? Jakie byłoby moje życie bez niego?”
Ale o tym jakie walki toczyła ze sobą przez te trzy dni zamknięcia w samotności ta młoda dziewczyna rozpoczynająca życie, przyzwyczajona przez wychowanie do komfortu, do zaspokajania wszystkich swych potrzeb zamożnego życia – o tym nie wspominała.
Pomyśleć, ile musiała wykrzesać z siebie odwagi tak uderzona młoda dziewczyna, żeby tak całkowicie przez te dni szamotania się ze swoim nieszczęściem wyjść z tej walki z jasną twarzą i rozpocząć na nowo życie.