Pierwsze powołania…

Jak przyszłam do zgromadzenia w roku 1932, to mnie od razu uderzyło to, że Matka była bezpośrednia i dostępna. Nie odczuwało się, żeby jakąś różnicę robiła między siostrami. Matka jak rozmawiała ze mną, to tak słuchała, jakby poza tym nic nie miała do roboty. Dawała swobodę wypowiedzenia się – tak jakby to był najważniejsze. Nawet jak się skończyło rozmawiać to Matka jeszcze pytała: “Czy jeszcze masz coś do powiedzenia?”. Nie dawała poznać, że była bardzo zajęta, że nie ma czasu.

Drugą cechą było to, że nigdy nie zauważyłam, żeby Matka się uniosła, wybuchła. Powiedziała czasem coś głosem stanowczym, ale nie unosiła się.

+

Nieraz jak się żaliłam, podniecona, roztrzęsiona przychodziłam do Matki skarżąc się na kogoś, to Matka wysłuchała, a później mówiła: “Moje dziecko, idź teraz, pomódl się, ja też się pomodlę, a przyjdź jutro, czy pojutrze z tą sprawą”. Potem jak się poszło po paru dniach rozmawiać: i Matka zapytała o sprawę, to nie miało się o czym rozmawiać, wszystko jakby się rozwiało.

s. Czesława Mackiewicz

www.triuno.pl