- Gdy w wieku 22 lat straciła wzrok, nie skupiła się na sobie w swoim cierpieniu, ale zaczęła się uczyć żyć jako osoba niewidoma i poświęciła swoje życie innym niewidomym – mówi s. Radosława Podgórska Franciszkanka Służebnica Krzyża o założycielce Zgromadzenia, m. Elżbiecie Róży Czackiej. Uznanie przez Papieża w październiku 2020 r. cudu za wstawiennictwem m. Czackiej otworzyło drogę do jej beatyfikacji. Odbędzie się ona prawdopodobnie razem z beatyfikacją kard. Stefana Wyszyńskiego. S. Radosława opowiada w rozmowie z KAI o życiowej drodze m. Czackiej i o dziele Lasek, miejscu ważnym dla niewidomych i „niewidomych duchowo”.
Maria Czerska (KAI): Kim była Matka Czacka?
S. Radosława Podgórska SFK: - Była mężną niewiastą. Niewidomą matką niewidomych – tak nazwał ją Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński w mowie pogrzebowej 15 maja 1961 r. Te określenia najlepiej ją charakteryzują. Gdy w wieku 22 lat straciła wzrok, nie skupiła się na sobie w swoim cierpieniu, ale zaczęła się uczyć żyć jako osoba niewidoma i poświęciła swoje życie innym niewidomym. Doświadczyła wielu trudności, przez które przeszła z cnotą męstwa.
KAI: Jakie to były trudności?
- Matka Elżbieta Róża Czacka pochodziła z rodu hrabiowskiego. Urodziła się w 1876 r. w Białej Cerkwi. Rodzina mieszkała na Wołyniu, potem przeniosła się do Warszawy, gdzie Róża zdobyła wykształcenie. Wzrastała w środowisku arystokratycznym, angażowała się w działalność dobroczynną. Niepełnosprawność stała się katalizatorem decyzji o podjęciu życia konsekrowanego.
W 1910 r. Róża powołała Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi, instytucję całkowicie świecką. Odwiedzała osoby niewidome w szpitalach, tworzyła pierwsze punkty pracy, nauki. Z czasem doszła do wniosku, że w dziele potrzebny jest stały personel w postaci zgromadzenia zakonnego. Początkowo myślała o sprowadzeniu Niewidomych Sióstr św. Pawła z Paryża ale miała świadomość, że zgromadzenie to będzie miało trudności z adaptacją do warunków w Polsce. Po 3 latach spędzonych podczas I Wojny Światowej w Żytomierzu, które stały się dla niej samotnym nowicjatem, podjęła decyzję o założeniu Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Tak to z hrabianki stała się franciszkanką – s. Elżbietą.
To też nie było łatwe. Wiele osób w kurii warszawskiej traktowało tę decyzję jako rodzaj hrabiowskiej chimery. „Zachciało się ślepej babie zakon zakładać” – to dokładny cytat jednej z ówczesnych opinii. Wbrew nim jednak kard. Aleksander Kakowski zaakceptował działalność matki, a podczas jednej z wizyt w kurii poznała ona ks. Władysława Korniłowicza, późniejszego ojca duchowego Lasek.
Trzy lata po założeniu Zgromadzenia m. Czacka zachorowała na nowotwór. Znowu doświadczyła cierpienia. Po dwóch operacjach mogła jednak wrócić do pracy. Co więcej, podczas pobytu w szpitalu poznała Antoniego Marylskiego, który chciał się zaangażować w Dzieło i stał się dyrektorem administracyjnym właśnie powstającego w Laskach zakładu dla niewidomych.
W czasie II Wojny Światowej m. Czacka w dramatycznych okolicznościach bombardowania w Warszawie straciła oko. Konieczną operację usunięcia gałki ocznej musiała znieść bez znieczulenia.
To nie był koniec cierpień. Już po wojnie, w 1949 r., spostrzegła, że ma kłopoty z pamięcią, traci orientację. Przekazała wówczas przełożeństwo generalne swojej następczyni, m. Benedykcie Woyczyńskiej.
Ostatnie 10 lat życia m. Elżbiety to lata ciężkiej choroby z aspektami demencji, powolnego umierania i cierpienia ofiarowywanego w intencji Dzieła. Mieszkała w pokoju przy kaplicy w Laskach. Modliła się i przeżywała swoje cierpienie, którego miała świadomość, w łączności z Bogiem. W jej notatkach i słowach ostatniej modlitwy zawarte jest świadectwo stanów mistycznych.
KAI: Na czym polegał wkład m. Czackiej w opiekę nad osobami niewidomymi w Polsce?
- Jej działalność była przełomowa. Nowość ta polegała przede wszystkim na podejściu do człowieka niewidomego. Mówiła nie tyle o psychologii osoby niewidomej, co raczej osoby, która nie widzi. Akcentowała, że niewidomi nie są upośledzeni lub chorzy i dlatego podejmując relacje z nimi nie należy stosować jakichś specjalnych ulg. Są to ludzie, którzy doświadczają pewnej ułomności, braku. Mniejsze lub większe ułomności ma każdy. Zwracała uwagę, że osoby niewidome mogą, a nawet powinny być czynne w społeczeństwie, ponieważ są jego pełnowartościowymi członkami. Muszą też coś z siebie dać.
To przekonanie doprowadziło w 1918 r., po powrocie matki z Żytomierza, do jej bolesnego rozstania z pierwszym zarządem Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, dla którego wystarczający wydawał się wymiar charytatywny tej opieki. Matka nie chciała tworzyć kolejnego przytułku. Nie chciała, by osoba niewidoma traktowana była przez siebie i innych jak żebrak, niezdolny do pracy, który oczekuje współczucia i pomocy. Pragnęła, by niewidzący mogli się uczyć i usamodzielniać, tak, by zdobyć wykształcenie, zawód i pracę.
Tymczasem byli oni na łasce – i niełasce – swoich rodzin. Wiemy, że w czasie, gdy matka zaczynała swoją działalność, funkcjonowało jedno stowarzyszenie niewidomych muzyków. Były to jednak osoby mające duże wsparcie ze strony swojego otoczenia. Dzieci z prostych, ubogich rodzin, nie miały żadnych szans na naukę i pozostawały najzwyczajniej zaniedbane.
KAI: Jak powstały Laski?
- Jeszcze przed założeniem Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, Róża Czacka, odbyła serię podróży po Europie poznając nowoczesne metody pracy z osobami niewidomymi. Później pracowała nad dostosowaniem alfabetu Braille’a do polskiego systemu fonetycznego. Warto podkreślić, że Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, które stworzyła, z założenia nie powstało samo dla siebie. Jest ono na służbie w Towarzystwie Opieki nad Ociemniałymi, dlatego każda siostra po ślubach wieczystych staje się członkiem Towarzystwa. Ciekawostką i ewenementem jest to ścisłe związanie instytucji świeckiej ze zgromadzeniem zakonnym, zwłaszcza gdy mówimy o 1918 r.
Trochę piaszczystej ziemi na skraju Puszczy Kampinoskiej matka otrzymała od Antoniego Daszewskiego. Dzięki zaangażowaniu Antoniego Marylskiego powstały tam pierwsze domy tworzące przyszły ośrodek w Laskach. Wówczas były to dalekie peryferie, nie było nawet drogi utwardzonej. O stworzenie jej matka Czacka poprosiła lokalnych gospodarzy. Z Warszawy dojechać komunikacją można było do Powązek. Dalej – na własnych nogach. Matka wielokrotnie tak chodziła. Potem funkcjonowała tzw. furka. Na tej furze, na zmianę z panem Marylskim jeździła często ze zlewkami dla zakładowej trzody chlewnej.
Do Lasek trafiały przede wszystkim dzieci z rodzin ubogich. Informacje nt. ośrodka, możliwości opieki i kształcenia rozchodziły się po Polsce przede wszystkim dzięki „Rycerzowi Niepokalanej” i „Posłańcowi Serca Jezusowego”. Rodzice przywozili swoje dzieci zostawiając im zwykle trochę prostego ubrania. Całą resztą – utrzymaniem i nauką – musiała się zająć matka i siostry. Wymiar charytatywny Dzieła był więc również bardzo istotny. Było to możliwe dzięki licznym kwestom prowadzonym przez matkę i siostry na ten cel.
Jeszcze przed wojną w Laskach uczyło się ok. 100 dzieci. Matka opiekowała się też osobami niewidomymi w innych miejscach. W sumie szkołę w Laskach ukończyło około 3,5 tys. wychowanków. Pracują w najróżniejszych zawodach, są psychologami, pedagogami, informatykami, muzykami. Studiują, robią doktoraty. Niektórzy z nich to osoby znane, jak pianista Edwin Kowalik. Naszym absolwentem jest też np. Paweł Wdówik, obecnie Sekretarz Stanu w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej.
Dziś w Laskach uczy się ok. 190 dzieci. Jest dział niewidomego absolwenta, wspierający młodzież w znalezieniu pracy i angażowaniu się w różne projekty. Trzeba jednak wspomnieć, że obecnie, dzięki postępowi medycyny, rzadziej zdarza się, że brak wzroku jest jedynym problemem osób niewidomych. Często bywa tak, że ta niepełnosprawność sprzęgnięta jest z inną niepełnosprawnością fizyczną lub intelektualną. Wymagania wobec takich uczniów musimy w oczywisty sposób dostosowywać do ich realnych możliwości.
KAI: Laski jednak to nie tylko dzieło opieki nad osobami niewidomymi ale również szczególne miejsce, ważne dla polskiej historii i kultury.
- Było to miejsce szczególne już w okresie międzywojennym, dzięki obecności naszego ojca duchowego, Sługi Bożego ks. Władysława Korniłowicza. Jak wspomniałam m. Czacka poznała go na korytarzu podczas jednej z wizyt w kurii warszawskiej. Powiedział, że gdyby mógł się na coś przydać, to jest chętny do pomocy. To była jego postawa. Tak więc po śmierci pierwszego kierownika duchowego matki Czackiej, ks. Władysława Krawieckiego (zm. w 1921 r.) jego następcą został ks. Korniłowicz. Początkowo pracował jeszcze na KUL, dojeżdżał do Lasek, głosił rekolekcje. Na stałe zamieszkał tam w 1930 r.
Miał szczególny dar otwartości na osoby poszukujące, wątpiące w wierze, deklarujące się jako niewierzące, na „niewidomych duchowo”. Przychodzili do niego, dzielili się trudnościami, niezrozumieniem Kościoła, stawiali pytania o Boga, o egzystencję. O. Korniłowicz nigdy nie był krasomówcą. Umiał za to słuchać. Słuchał w taki sposób, że człowiek, który mówił zaczynał słuchać sam siebie. Ks. Korniłowicz asystował przy spotkaniach tzw. „Kółka”, w których uczestniczyła wrażliwa młodzież uniwersytecka, zainteresowana pogłębianiem życia wewnętrznego. Z tym środowiskiem związani byli m.in. Jerzy Liebert, Jarosław Iwaszkiewicz, Zofia Nałkowska, Maria Winowska, Konrad Górski czy Antoni Słonimski. Miał też kontakty ze sferami w wojsku, które – co tu ukrywać – nie były bardzo religijne. Ks. Korniłowicz jednak potrafił z wojskowymi rozmawiać.
Ludzi zadających pytania, poszukujących, niewiele mówiąc zapraszał do Lasek, do służby niewidomym. Zawsze podkreślał, że nikt tu nie jest obcy. Zapraszał na modlitwę, głosił rekolekcje dla nich. Dlatego też w Laskach powstał dom rekolekcyjny.
To nie była działalność „lukrowana”, usłana różami. Można powiedzieć, że Laski jako środowisko ze względu na tę otwartość otrzymało też swoje „lanie” od innych środowisk, które miały nieco inną perspektywę.
Z Laskami związane były też takie postaci jak ks. Jan Zieja, kard. Stefan Wyszyński, który uważał się za duchowego syna ks. Korniłowicza, czy ks. Tadeusz Fedorowicz, który został zaproszony przez chorego już ks. Korniłowicza, by przejął po nim funkcję kapelana w Laskach. Ks. Tadeusz kontynuował jego dzieło, stając się duchowym autorytetem dla kolejnych pokoleń polskiej inteligencji. Czy spowiadał się u niego Karol Wojtyła? Temat ten otoczony był przez ks. Tadeusza delikatną tajemnicą. Wiemy, że papież był z nim bardzo związany i do 1995 r. ks. Tadeusz na rocznicę wyboru Jana Pawła II i na swoje imieniny zawsze był Rzymie. Wraz z jego śmiercią w 2002 r. skończył się pewien etap w życiu Lasek, gdy przestaliśmy jakby mieć duchowych ojców Dzieła.
KAI: W jaki sposób z Laskami związał się kard. Wyszyński?
- W czasie II Wojny Światowej m. Czacka, chroniąc siostry i osoby niewidome, wysłała większość z nich do Żułowa pod Lublinem i do Kozłówki, która była filią Żułowa. Sama z niewielką grupką sióstr została w Laskach i w Warszawie. Właśnie do grupy sióstr przebywających w Kozłówce matka zaprosiła ks. Stefana Wyszyńskiego, prosząc, by był ich kapelanem. To był rok 1940. Po pobycie w Kozłówce i Żułowie ks. Wyszyński przyjechał w 1942 r. do Lasek. Gdy ks. Jan Zieja jako kapelan AK został zdekonspirowany, jego funkcję podjął ks. Wyszyński, będąc zarazem kapelanem w Laskach.
KAI: Jakie znaczenie ma dla Sióstr to, że prawdopodobnie kard. Wyszyński i matka Czacka będą razem beatyfikowani?
- Jest to dla nas duże zaskoczenie ale też uśmiech Pana Boga – kard. Wyszyński „poczekał” na matkę. Bardzo ją cenił. Nie wiem, czy można mówić o przyjaźni, ale na pewno było to duże zrozumienie. Przyjeżdżał do Lasek w każdy Wielki Piątek i Wielką Sobotę. Mówił do sióstr konferencje. Wpadał do matki Elżbiety na „porozmawianie”. Wspominał, że współpraca z nią nie była łatwa, bo matka wymagała – od siebie i od innych. Nawet gdy już działał instytut w Choszczówce i Prymas częściej tam przebywał, Triduum Paschalne spędzał w Laskach. Bardzo pragnął beatyfikacji ks. Korniłowicza i był inicjatorem rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego. Ale również podczas pogrzebu matki dał wyraz przekonaniu, że uważa ją za świętą i że jej beatyfikacja prędzej czy później się odbędzie. Mówił o niej z wielką wrażliwością i czułością.
KAI: Na jakim etapie jest proces beatyfikacyjny ks. Korniłowicza?
- Dekret o heroiczności cnót został zatwierdzony w 2019 r. Teraz czekamy na cud. Jednym z naszych najśmielszych marzeń było to, by beatyfikowane zostały trzy osoby.
KAI: Jak wyglądała droga do beatyfikacji m. Czackiej?
- Zmarła w opinii świętości i było oczywiste, że proces beatyfikacyjny się rozpocznie, ale to trwało długo, być może z uwagi na proces ks. Korniłowicza, który rozpoczął się w 1978 r. i wiązał się z dużym wysiłkiem, jakim były np. tłumaczenia. Proces m. Czackiej na etapie diecezjalnym rozpoczął się w grudniu 1987 r. Choć siostry miały już bardzo wiele świadectw zebranych, praca była żmudna. Oba procesy zakończono na etapie diecezjalnym w 1995 r., po czym rozpoczął się ich etap rzymski. Wtedy też zaczęłyśmy, niemal równolegle, pisanie positio na temat życia i świętości ks. Korniłowicza i matki Elżbiety. Positio ks. Korniłowicza zakończyłyśmy w 2008 r. natomiast matki Elżbiety pod koniec 2010 r. Dekret o heroiczności jej cnót wydany został w 2017 r. Już wtedy odbywał się proces diecezjalny w sprawie domniemanego cudu. Cud ten został zatwierdzony i uznany przez Ojca Świętego w październiku 2020 r., co otworzyło drogę do beatyfikacji.
KAI: Jaki to był cud?
- Wydarzył się w 2010 r. Związany był z ciężkim wypadkiem 10-letniej wówczas dziewczynki. Zdarzenie miało miejsce 31 sierpnia w okolicy Łomży. Dziecko bawiło się na huśtawce z bali sosnowych. Bal podtrzymujący całą konstrukcję pękł przygniatając dziewczynce lewą część twarzoczaszki. Była w ciężkim stanie, w głębokiej śpiączce. Lekarze nie dawali wielkiej nadziei. Uszkodzenia były tak duże, iż spodziewali się, że dziecko jeśli nie umrze, pozostanie w stanie wegetatywnym lub będzie miało poważne uszkodzenia, m.in. wzroku i słuchu. Tymczasem już 13 września nastąpił przełom i dziewczynka zaczęła szybko odzyskiwać wszystkie władze. Po 62 dniach leczenia na własnych nogach wyszła ze szpitala. Jest całkowicie zdrowa, choć na zdjęciach rentgenowskich widać ślady wypadku, które mogłyby wskazywać na trwałe uszkodzenia i niesprawność.
W dniu wypadku mama dziewczynki, która jest bratową jednej z naszych sióstr, zadzwoniła z płaczem i z prośbą o modlitwę. Modliło się całe Zgromadzenie za wstawiennictwem matki Czackiej.
KAI: W jaki sposób zamierzają siostry przygotowywać się do beatyfikacji?
- Staramy się w zgromadzeniu jeszcze bardziej przybliżyć się do słów i nauczania matki. Chciałyśmy jeździć do różnych parafii i opowiadać o niej. Niestety czas pandemii utrudnia takie apostolskie działania. Ufam, że uda się przynajmniej odwiedzić te parafie, z których siostry pochodzą, by przekazać przesłanie matki Elżbiety. A w zgromadzeniu chcemy się nawracać i być wierne charyzmatowi jego Założycielki. Tak bardzo czekałyśmy na to wydarzenie. Cieszymy się, że staje się rzeczywistością.
KAI: Jakie jest przesłanie matki Czackiej? W czym wyrażała się jej świętość?
- Jej świętość wyrażała się w przyjęciu krzyża niewidzenia oraz w męstwie i wytrwałości wobec trudności. Gdy napotykała przeciwności, zawsze mówiła, że Pan Bóg chce od nas wszystkiego, co możemy dać, a On i tak ze swej strony zapewni nam wszystko, czego potrzebujemy. Miała niesamowitą ufność w Bożą Opatrzność.
Jej świętość wyrażała się też w wielkiej miłości do każdego człowieka, w postawie wyrzeczenia się siebie dla innych. Była osobą wrażliwą, umiejącą słuchać. Od strony duchowej miała niezwykły autorytet, ale jednocześnie delikatność, dzięki której nie było w niej cienia apodyktyczności. Mawiała „pokój i radość w krzyżu”. Wprowadziła też w naszym środowisku formę pozdrowienia: „Przez krzyż – do nieba” – to jest nasze główne, choć krótkie przesłanie.
Rozmawiała Maria Czerska (KAI) / Warszawa