Tomasz Gołąb: Kiedy w ubiegłym roku okazało się, że z powodu pandemii beatyfikacja kard. Stefana Wyszyńskiego musi być odwołana, a kilka miesięcy później papież Franciszek podpisał dekret beatyfikacyjny Matki Elżbiety Czackiej, powiedział Ksiądz: "Syn zaczekał na matkę". Teraz kard. Kazimierz Nycz podjął decyzję, że ich beatyfikacja odbędzie się w tym samym czasie i miejscu. To symboliczne?
Ks. dr Andrzej Gałka: Kardynał Stefan Wyszyński w wymiarze duchowym naprawdę uważał ją za swoją matkę. Ich wspólna uroczystość beatyfikacyjna jest symboliczna, bo pokazuje dwoje ludzi, którzy chcąc służyć Panu Bogu, mogą robić to razem. Beatyfikacja matki Czackiej jest dopełnieniem beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia. W ten sposób ukazuje się jeszcze jeden, bardzo istotny wymiar życia duchowego kard. Wyszyńskiego. On obficie czerpał z duchowości Lasek i pokornie słuchał matki Czackiej.
To tajemnica Bożej Opatrzności, której zresztą obydwoje bezgranicznie zaufali. Po wstąpieniu do Seminarium Duchownego we Włocławku okazało się, że Stefan jest chory na gruźlicę. Choroba postępuje tak szybko, że młody alumn, jak również jego przełożeni, boją się, że nie dożyje do świeceń kapłańskich. Stefan modli się, szczególnie do Matki Najświętszej, aby wyprosiła mu łaskę święceń i aby mógł odprawić przynajmniej Mszę s. prymicyjną. Potem będzie mówił, że to Niepokalana uratowała mu życie. To cierpienie, które przeszedł w czasie studiów, nauczyło go - jak sam powie - patrzeć z pokorą na drugiego człowieka.
Także cierpienie, obecne w życiu matki Czackiej, otworzyło ją na posługę innym.
Jako hrabianka otrzymała staranne wychowanie i wykształcenie. Żyła w wygodzie i dostatku. Ale w wieku 22 lat ostatecznie utraciła wzrok. Ślepota młodej Róży stała się dla rodziców upokorzeniem nie do przyjęcia. Dom zamknął się na gości. Myślała, jak zaakceptować to, na co nie potrafią się zgodzić nawet najbliżsi. Zrozumiała, że może liczyć tylko na Boga, któremu ufała, i na siebie. Zamiast jechać na kolejną operację za granicę, jak tego chcieli rodzice, przyjmuje radę okulisty, dr. Gepnera, przyjaciela domu, który mówi jej prawdę, że wzrok jest na zawsze stracony. Ale zarazem wskazuje drogę - nikt w Polsce nie zajmuje się niewidomymi. Zrozumiała, że jest to odpowiedź, jak dalej żyć i że jest to wskazówka. Młoda hrabianka zbiera doświadczenia w ośrodkach dla niewidomych za granicą, uczy się pisma Braille'a. Postanawia stworzyć instytucję, Dzieło, w którym będą mogli kształcić się i przygotowywać do samodzielnego życia niewidomi. Gdzie nauczą się, że mimo niewidzenia mogą być szczęśliwi. Po latach mówiła do Janiny Doroszewskiej; "Tak jak dr Gepner był moim wielkim dobroczyńcą, tak największym moim szczęściem jest to, że zostałam niewidomą. Cóż by ze mnie było, gdyby nie to kalectwo? Jakie byłoby moje życie bez niego?". Jej ślepota stała się skałą, na której Bóg mógł wybudować piękny dom. Nadano mu nazwę Dzieło Lasek.
Każdego roku, z wyjątkiem lat uwięzienia, Prymas był kilkanaście razy w Laskach i za każdym razem odwiedzał Matkę.
Po raz pierwszy do Lasek przyjechał w lipcu 1926 r. na zaproszenie księdza Władysława Korniłowicza. W 1965 r. wspominał to spotkanie: "Przyszliśmy na pustkowie. Była kaplica, wzniesiony jeden, drugi dom, a wokół las (...). Człowiek się dziwi, że tutaj dokonało się coś wielkiego, że tu Bóg zasiał ziarenko gorczyczne, które tak pręży się ramionami w górę, że stało się drzewem (...). Pamiętam tak wiele doznań tu łaski Bożej, która brała ludzi za czupryny i gdy chcieli pełzać po ziemi, uczyła ich latać". W czerwcu 1942 r. ks. Wyszyński przyjeżdża do Lasek na miejsce ks. Jana Ziei, jako kapelan sióstr, niewidomych, a także jako duszpasterz okolicznej ludności kapelan Armii Krajowej. Już w 1942 r. dowództwo VIII Rejonu AK planowało, że na wypadek Powstania Warszawskiego w Domu Rekolekcyjnym powstanie szpital wojenny. Ksiądz Wyszyński miał wątpliwości, czy można tak narażać niewidomych. Dyskusje przecięła wówczas Matka, stwierdzając, że "decyzja podjęta w 1939 r. walki o wolność obowiązuje i teraz". Była zdania, że niewidomi nie mogą stać na boku, skoro walkę podjął cały naród. Tuż przed wybuchem powstania szpital poświęcił ks. Stefan Wyszyński, ofiarnie służąc rannym i potrzebującym wszelkiej pomocy.
Dla kard. Wyszyńskiego laski stały się domem, w którym zawsze mógł szukać oparcia i chwili wytchnienia.
Laski zawsze było oazą dla poszukujących Boga. Chodząc po tych ścieżkach z ks. Korniłowiczem, przyszły Prymas Tysiąclecia uczył się, co znaczy być księdzem. Wracał do Lasek wiele razy, jak tylko czas mu na to pozwolił. Po śmierci księdza Korniłowicza stał przy matce założycielce, niewidomej franciszkance i do końca jej życia był dla niej pomocą. Jak ważna była dla niego Matka, pokazuje czas jej choroby, zwłaszcza ostatnie tygodnie jej życia. 4 maja 1961 r. przyjeżdża specjalnie do Lasek, aby odprawić Mszę s w jej intencji i udzielić jej odpustu zupełnego na godzinę śmierci. Przyjeżdża też 12 maja, gdy właściwie rozpoczęła się agonia. W drodze do Gniezna, 14 maja, zatrzymuje się w Laskach, aby modlić się przy nieprzytomnej Matce i udzielić jej swego błogosławieństwa. O śmierci Matki Prymas dowiaduje się w Gnieźnie. Po powrocie do Warszawy, 18 maja 1961 r. wieczorem przyjeżdża do Lasek, aby modlić się przy jej otwartej trumnie. Następnego dnia bierze udział w pogrzebie, wygłaszając wzruszającą mowę, zatytułowaną: "Przedziwny jest Bóg w Świętych swoich!".
"Ja się nigdy nie modlę za Matkę Czacką, ja się tylko modlę do niej" - mówił Prymas Tysiąclecia. Czy założycielka dzieła Lasek też widziała w kard. Wyszyńskim świętość?
Bez wątpienia. Świadczy o tym choćby fakt, że powierzyła mu nie tylko kapelanię szpitalika i zakładu dla niewidomych, ale także to, że poprosiła go o pomoc przy redagowaniu konstytucji zgromadzenia. Ufała mu, choć czasem różnili się w sądach. Wiemy, że gdy wymagało tego dobro dusz, dobro człowieka, Kościoła i narodu, ksiądz Prymas potrafił być surowy, być znakiem sprzeciwu. Tego też się uczył od Matki. Współpraca między nimi była niezwykła. Bóg złączył tych dwoje ludzi, którzy potrafili się szlachetnie różnić i przez nich dokonywał wielkich rzeczy, po ludzku niemożliwych: chorowity kleryk przeprowadził Polskę przez "Czerwone Morze" komunizmu, doczekawszy się przydomku Prymasa Tysiąclecia, a ociemniała kobieta powołała unikalne w skali świat dzieło, służące niewidomym na ciele i duszy. A teraz razem wyniesieni do chwały ołtarzy...
Prymas Tysiąclecia wracał do Lasek także po śmierci matki Czackiej.
Przed każdym wyjazdem do Rzymu na sesje soborowe, przed każdym ważnym wydarzeniem, często przed trudnymi rozmowami z ówczesną władzą komunistyczną, niepostrzeżenie, bez zapowiadania się, chociaż na chwilę, jechał do lasek, aby tam się modlić. Każdego roku Wielki Piątek i Wielką Sobotę, przed południem, kardynał spędzał w tej podwarszawskiej miejscowości, z wyjątkiem lat uwięzienia. Kard. Wyszyński nazywał to miejsce "ubłogosławionym przez Boga". Tu kształtowała się jego pasyjna duchowość. Tu uczył się przyjmować cierpienia świadomie i z pełnym zaufaniem składał je Bogu w ofierze. Pod koniec życia wyznał: "Całe moje życie było jednym Wielkim Piątkiem". W Laskach nie patrzy się na mękę Jezusa jak na przegraną. Matka mówiła, że prawdziwa radość z krzyża płynie. On wiedział, że najpełniej ten Piątek może przeżyć w Laskach. I był temu wierny do końca.
Gdyby nie atmosfera lasek i wpływ ks. Korniłowicza oraz Matki Czackiej, kardynał nie byłby tym samym człowiekiem?
Z pewnością. Tu młody profesor uczył się, jak mówił, chodzenia na przełaj, otwartości na Kościół. Tu uczył się ekumenizmu, ale i miłości nieprzyjaciół, gdy - znowu za radą Matki - stawał przy tym samym ołtarzu z kapelanem okupantów i gdy udzielał ostatniej posługi niemieckim żołnierzom, którzy zabijali naszych. Gdy po liście biskupów polskich do biskupów niemieckich ze słowami: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" spadły na niego szykany, powtarzał tylko: "Pan Bóg wie, co robi, trzeba tylko Mu ufać bez granic!". Jestem przekonany, że dzięki duchowości Lasek przetrwał owocnie czas uwięzienia. Prosił ojca, by przysłał mu zdjęcie matki Czackiej. Jej zdjęcie miał też na prymasowskim biurku przy ul. Miodowej.
O niej mówiono: matka, o nim - ojciec. Czy to może być klucz do ich wspólnej beatyfikacji? Czy możemy czuć się, w sensie duchowym, ich dziećmi?
Róża Elżbieta Czacka stała się matką niewidomych na ciele i duszy. Prymas - duchowym ojcem dla Polski. Ale nie można być dobrym ojcem, jeśli nie było się dobrym synem. Jego synostwo dojrzewało w Laskach. Tu z syna wyrósł na ojca. Ona zostawiła nam pozdrowienie: "Przez Krzyż do nieba", On - zawołanie: "Soli Deo" (Bogu samemu). To program i droga na życie. Innej szukać nie trzeba.
Źródło: Innej drogi nie trzeba, w: Gość Niedzielny Warszawski nr 8/2021, s. VI-VII.