60 lat temu matka Elżbieta Róża Czacka narodziła się dla nieba. Ale całe jej życie było uczestnictwem w męce Chrystusa
Dziecinne i młode lata moje były ciągłym prawie cierpieniem. Dopiero dziś widzę, jaką to było łaską Bożą - pisała matka Elżbieta Czacka. Na 34 lata przed śmiercią, w "Notatkach", które rozpoczęła spisywać na prośbę ks. Władysława Korniłowicza, kierownika duchowego Dzieła Lasek, przyznała, że "od dzieciństwa prawie miała śmierć przed oczyma".
Obmyta we krwi Chrystusa
"Dawniej pragnęłam bardzo śmierci. Dziś czekam jej ze spokojem, rozumiejąc, że przyjdzie, kiedy Bóg zechce" - zapisała w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, 14 września 1927 r.
Bóg dał jej jeszcze ponad 30 lat życia w cierpieniu, ze świadomością uczestniczenia w męce Chrystusa: obecności w Ogrójcu, pod krzyżem na Kalwarii. W mistycznych wizjach, przeżywanych w nocy, otrzymała łaskę obcowania z Trójcą Przenajświętszą, Matką Bożą, aniołami, w tym św. Michałem Archaniołem. Opisywała doświadczenie niematerialności, przyciągania do Boga, umierania z miłości, konania w ogniu, śmierci ciała i życia duszy, czyśćca i obmywania kroplami krwi Pana Jezusa. "Jak Pan Jezus dobry, że od dzieciństwa prowadzi mnie drogą cierpienia. Każde nowe cierpienie czegoś nowego mnie uczy" - zapisała pod datą 3 września 1927 r. Dzień później dodała: "Od kilku dni, bardziej niż kiedykolwiek, dał mi Pan Jezus odczuć z jednej strony cierpienia podobne do Jego cierpień, z drugiej strony słodycz ukrzyżowania z Nim".
W czasie ostatniej choroby modliła się: "Wszystko w pełni dla Boga. Od świtu do nocy - wszystko dla Boga. Od urodzenia do śmierci - wszystko dla Boga. Od początku do końca - wszystko dla Boga. Od początku do końca - wszystko dla Boga. Pierwszy oddech i ostatni - dla Boga, świadomie dla Boga. Pierwsze słowo do Boga: Kocham Ciebie. Ostatnie: Kocham Ciebie, Boże. Pragnę żyć dla Ciebie, Boże. Każde słowo, każda myśl, każda modlitwa, każde spojrzenie - tylko dla Boga. Niczego nie chcę, tylko wszystko dla Boga".
Prawdziwa ślepota: żyć bez Boga
Matka Czacka wiedziała, jak pomocna jest wiara w niesieniu niepełnosprawności, i że osoba niewidoma "może w sobie zrealizować pełnię najwyższego życia ludzkiego - życie duchowe". Całość dzieła opierała więc na mocnym fundamencie zawierzenia opatrzności Bożej i przekonaniu o szczególnym powołaniu do służby krzyżowi. "Im bliżej kto Boga, tym mniej ślepy. Ja także ślepa. Dopiero przejrzę naprawdę, jak stanę przed Bogiem twarzą w Twarz" - zapisała 6 lutego 1928 r. Zaczytana od dzieciństwa w traktacie "O naśladowaniu Chrystusa", od pierwszych chwil zgromadzenia uważał, że głównym jego celem musi być wynagradzanie Panu Jezusowi za duchową ślepotę ludzi. Pragnęła, by niewidomi w swojej niepełnosprawności dostrzegli kapitał łaski dla nich samych i źródło apostolstwa wśród tych, których nazwała "niewidomymi na duszy".
W "Dyrektorium" zapisała, że cierpienie "wstrętne naturze człowieka, bez którego jednak nie może być mowy o świętości". Matka wiedziała, że przez cierpienie Bóg wchodzi w świat. W bólu nie tylko poznajemy prawdę o obecności Boga wśród nas, ale możemy czynnie włączyć się w Jego zbawcze działanie. Dlatego zachęcała siostry do codziennego ofiarowania jako swego krzyża wszystkich cierpień, trudności i przykrości w intencji Ojca Świętego, Kościoła i Ojczyzny jako zadośćuczynienie za grzechy własne i całego świata, a zwłaszcza za duchową ślepotę ludzi.
O Boże, jak ciężko...
Jeszcze przed wojną do utraty wzroku doszła choroba nowotworowa. Przed operacją, 6 sierpnia 1921 r., składając w obecności ks. Korniłowicza prywatny ślub, matka Elżbieta oddała siebie Bogu na zupełną i wyłączną służbę jako ofiara całopalna. Wyrzekła się wszystkiego, co nie zmierza ku chwale Bożej, i ślubowała dozgonną czystość, ubóstwo i posłuszeństwo, kochając i uwielbiając Boga za wszystkie krzyże przeszłe, teraźniejsze i przyszłe. A wierząc i ufając, że z męki Zbawiciela spłynie męstwo i siła, ślubowała do końca życia dźwigać z radością i weselem wszystkie krzyże, które Bóg z miłosierdzia swego jej ześle. Operacja się udała, choć wkrótce zdiagnozowano przerzut. To jej podwójne cierpienie, ślepoty i fizycznego bólu, przeżywane w radości i pokoju, zjednywało dla Boga wiele osób. Choć i tak było niczym wobec przeprowadzonego bez znieczulenia usunięcia gałki ocznej, któremu poddano ją z powodu ran po bombardowaniu Warszawy we wrześniu 1939 r.
"Jeśli przyjmujemy wszystko, co nas spotyka, wszelkie próby i dolegliwości z ręki Bożej, to na pewno dojdziemy do szczęśliwej śmierci, a po śmierci do nieba" - pisała.
W 1950 r., gdy spostrzegła, że ma kłopoty z pamięcią i traci orientację, oddała kierownictwo zgromadzenia. Ostatnie dziesięć lat życia matki Elżbiety Róży Czackiej było już jednym wielkim bólem. Spędziła je, leżąc w pokoiku obok kaplicy, oddana modlitwie. Wchodzący do jej pokoju czuli się jak w kaplicy. W ostatnich latach jej życia mieli wrażenie wielkiego zjednoczenia matki Czackiej z Bogiem. Czasem - w chwilach, gdy wydawało się jej, że jest sama - można było usłyszeć zbolały głos: "O Boże, tak ciężko... Ale przecież ja sama tego chciałam".
Dwa tygodnie agonii
6 maja 1961 r. matka Czacka przyjęła ostatnią Komunię św., następnego dnia była już zbyt słaba. Przez 10 dni nie przyjmowała nawet wody. Sparaliżowany język utrudniał oddech. Trudno opisać, jak bardzo matka w tych dniach cierpiała, były takie dni, że chwilami wydawało się, że to już ostatnie tchnienie, ale widocznie kielich Matki musiał się przelewać po brzegi "za grzechy nasze i całego świata" - pisały o ostatnich godzinach s. Emmanuela i s. Odylla. Kard. Wyszyński, który przyjechał do Lasek, by ostatni raz spojrzeć na bliską mu osobę, zapamiętał, że przesuwała ziarnka różańca do ostatnich chwil. Próbowała jeszcze podnieść różaniec do ust. Nie mogła już mówić, choć sprawiała wrażenie, że dobrze słyszy i rozumie, co wokół niej się dzieje. Ale jej konanie było bardzo długie i niezmiernie bolesne. Gdy siostry rozpoczęły maryjną litanię, wydała ostatnie tchnienie.
Matka Czacka miała osiemdziesiąt pięć lat. Zaraz po śmierci uderzono w duży dzwon kapliczny i zaczęli się schodzić mieszkańcy Lasek. Modlili się chwilę przy zmarłej i zostawali w kaplicy. O 19.00, gdy rozpoczęło się nabożeństwo majowe, kaplica wypełniła się po brzegi, także młodzieżą i pracownikami. W następnych dniach wokół trumny w pokoju matki ustawiono pachnące kwiaty, a niewidome dzieci dotykały jej ciała różańcami. Wszyscy wiedzieli, że odeszła święta.
Od tych słów rozpoczął zresztą swoją homilię kardynał Stefan Wyszyński, który 19 maja przyjechał na pogrzeb specjalnie z Gniezna.
Odeszła święta
"Mirabilis Deus in Sanctis! - Przedziwny jest Bóg w Świętych swoich! Najwyższemu Ojcu, Panu życia i śmierci, który jest istotową Miłością, podobało się odwołać z tej ziemi do swego Serca, przed swe uszczęśliwiające Oblicze, Matkę naszą, Matkę naszych serc, Matkę Dzieła, Zgromadzenia i Rodziny Laskowskiej Niewidomych. Dziś, w Kalwaryjny piątek, mamy złożyć do wiernej służebnicy Boga - ziemi, służebnicę Krzyża Chrystusowego, pierwszą franciszkankę, oddaną dziełu uszczęśliwiania doli niewidomych" - mówił przejęty Prymas Tysiąclecia, wspominając twarz Matki, która "miała zawsze jakiś uśmiech, zatopiony w przedziwnej powadze i pogodzie. Ten uśmiech wiązał ją nieustannie z Bogiem i z Jego dziećmi na ziemi. Uważna wewnętrznie na Boga ukrytego, nie traciła kontaktu z otoczeniem, z ludźmi, którym służyła".
Ci, których pokochała, odprowadzili trumnę na laskowski cmentarzyk. 23 grudnia 2020 r. doczesne szczątki sługi Bożej matki Elżbiety od Krzyża, Róży Czackiej spoczęły w sarkofagu przygotowanym w kaplicy Matki Bożej Anielskiej w miejscu dawnego jej pokoju.
Źródło: Tomasz Gołąb, Nie ma świętości bez cierpienia, w: Gość Warszawski nr 19/16 V 2021, s. VI-VII.